PACIFIC COAST HIGHWAY, czyli rajskie wybrzeże Kalifornii

Los Angeles było najdalej na południe wysuniętym punktem naszej wyprawy. Stamtąd została nam już tylko droga na północ. Po 2 tygodniach podróży powrót do San Francisco zaplanowaliśmy jedną z najpiękniejszych tras widokowych biegnących wybrzeżem, bo jak się żegnać, to z przytupem. Tak, aby marzyć o powrocie zanim się w ogóle wyjedzie.



California State Route 1, bo tak brzmi oficjalna nazwa tej drogi, ma swój początek (lub koniec, zależy jak się patrzy) na obrzeżach LA, a kończy się (lub zaczyna) na północ od SF, na skrzyżowaniu ze 101-ką. Przejechaliśmy nią od południowego krańca aż do San Francisco, a nawet kawałek dalej, za most Golden Gate

Dwa dni to absolutne minimum, jakie trzeba przeznaczyć na podróż między LA i SF, aby zobaczyć najważniejsze, najpiękniejsze punkty po drodze, mimo że odległość w kilometrach sama w sobie nie jest jakaś zatrważająca. Spokojnie można przelecieć autostradą West Side Freeway w 6-7h. Tylko że wtedy nic się nie zobaczy poza migającymi w obu kierunkach autami.

VENICE BEACH
Nasz pierwszy przystanek wypadł jeszcze w LA. Venice Beach to miejsce okupowane przez ludzi nie mogących usiedzieć w miejscu czy uleżeć na plaży smażąc się na słońcu. Robią to, ale aktywnie. Wzdłuż brzegu ciągną się wszelkiej maści siłownie na wolnym powietrzu, korty, skateparki, ścieżka rowerowa biegnąca aż do Santa Monica, do wyboru do koloru.










Ja miałam jeden cel - ratownicze budki rodem ze Słonecznego Patrolu. No musiałam, po prostu musiałam.





Sama nazwa tej części LA pochodzi od osiedla domków jednorodzinnych zbudowanych nad kanałami. Ze starą Wenecją łączą ją tylko kanały. 





SANTA BARBARA

Moi rówieśnicy powinni pamiętać serial z lat 80-tych pod tym tytułem. Dynastia była bardziej popularna, ale przynajmniej tytuł powinien gdzieś tam w głowie wam migać. Santa Barbara - świat ludzi bogatych i wpływowych. 

My do nich nie należymy, więc wpadliśmy odwiedzić tylko molo, gdzie oczywiście można dobrze zjeść i, co mniej oczywiste, można wjechać autem aż do samego końca. U nas nie do pomyślenia. Wyobrażacie sobie samochody jeżdżące po molo w Sopocie? Tutaj jest pełno sklepików, restauracji, duży parking i jeszcze wystarcza miejsca dla spacerowiczów.








  




Pysznie zjecie w Santa Barbara Shellfish Company, małym barze na końcu mola, serwującym owoce morza wprost z akwarium. Jeśli tam nie znajdziecie miejsca, bo bar jest naprawdę malutki, to możecie spróbować szczęścia w Moby Dick'u. Jest większy, więc miejsce na pewno znajdziecie. Tutaj także dają dobrze jeść i mają obłędny widok na ocean.




MORRO BAY

To nasze miejsce noclegowe, mniej więcej w połowie drogi z LA do SF. Samo miasteczko jest typowo nadmorskie, z całą baterią małych restauracyjek, sklepików w pierwszej linii brzegowej. Ale główną atrakcją Morro Bay, oprócz wypraw na podglądanie wielorybów, jest stojąca na plaży 175-metrowa kopulasta skała, czop wulkaniczny, który jest siedliskiem rzadkich ptaków, np. sokoła wędrownego. Specjalnie wstałam tego dnia o 6.00 rano, gdy było jeszcze ciemno, żeby złapać na tej przedziwnej skale pierwsze promienie słońca. 
















 
PIEDRAS BLANCAS ELEPHANT SEAL ROOKERY, SAN SIMEON

To fragment dzikiej plaży, który upodobały sobie słonie morskie i zrobiły z niego swoje lęgowisko. W lutym trafiliśmy akurat na narodziny młodych, samce jeszcze nie opuściły plaży, więc mogliśmy do woli oglądać całe rodziny wylegujące się w ciepłym piasku.

















JULIA PFEIFFER BURNS STATE PARK

To, co najlepsze na tym wybrzeżu, zaczyna się wraz z wjazdem do parku stanowego Julia Pfeiffer. Wjeżdżacie do Big Sur, miejsca-legendy, punktu obowiązkowego dla każdego podróżującego po Kalifornii. Zrobiłam sobie w czasie podróży taką notatkę:

"Gdybym nie widziała wybrzeża Bretanii, to zatrzymywałabym się w Big Sur na każdym zakręcie."

Poprzednia nasza podróż - miesiąc w drodze przez całą zachodnią Europę - ukradła mi ten pierwotny zachwyt nad pięknem, surowością oceanicznego wybrzeża, gdyż to tam po raz pierwszy oniemiałam na jego widok. Big Sur bardzo przypomina mi tę skalistą, dziką część francuskiego wybrzeża, jest tak samo oszałamiający, wpędzający w nieustanny zachwyt za każdym zakrętem.



Zatrzymaliśmy się na dłużej w dwóch miejscach. Wodospad McWay to mała plaża ukryta wśród skał, gdzie słodka woda z pionowej ściany wpada wprost do słonego oceanu. Jest tylko kilka takich miejsc na świecie, jednym z nich jest właśnie wodospad McWay.


Drugie miejsce to Pfeiffer Beach, ale jeśli nie traficie tam akurat na zachód słońca i do tego jeździliście trochę po świecie, to szczerze - możecie sobie darować akurat to miejsce.





BIXBY BRIDGE

Łatwo go przegapić, gdyż wcześniej jest podobny most, który widać już z daleka, a ten jakoś tak widoczny jest lepiej dla jadących z północy na południe. Jadąc tak jak my, w odwrotnym kierunku, uważajcie, abyście nie obudzili się koło Santa Cruz z niemym zdziwieniem na twarzach.


I na koniec odwieczny dylemat człowieka w drodze - gdzie dobrze zjeść?
Z racji tego, iż prawdopodobnie do końca 2018 roku trzeba będzie omijać część wybrzeża z powodu zawalonej po ulewnych deszczach drogi, pojechaliśmy skrótem przez góry, aby stracić jak najmniej widoków. Robi się to najszybciej na wysokości Bradley<->Lucia. Dodatkową atrakcją jest przejazd przez bazę wojskową Fort Hunter Liggett. Nie jest raczej jakaś mocno strategiczna, skoro pozwalają kręcić się po niej cywilom, a do tego robić zdjęcia.








Jeśli wyjedziecie rano z okolic Morro Bay, wpadniecie do San Simeon popodglądać słonie morskie i wrócicie na 101-kę, to po przejechaniu gór w w/w miejscu, wypadniecie z powrotem na Hwy nr 1 w Lucia, zaraz przed Lucia Lodge, pierwszym miejscem oznaczającym powrót do cywilizacji. Będzie wtedy pora lunchu, więc zapewne ucieszy was niezmiernie to miejsce. Nie dość że mają tam przepyszne Lucia Burgers, to do tego ich Fish&Chips także niczego nie brakuje, a niecierpliwe oczekiwanie na jedzenie umili wam ten widok, jeden z lepszych jakie widziałam w życiu.



Po drodze do SF jest jeszcze do zwiedzenia:
- Carmel Highlands i Carmel-by-the-sea, urocze miasteczka, koniecznie do zobaczenia, jeśli wystarczy wam czasu
- Monterey i droga 17th Mile Drive biegnąca wokół miasteczka wzdłuż wybrzeża
- Hearst Castle; luksusowa posiadłość amerykańskiego magnata prasowego Williama Randolpha Hearsta

Nam nie wystarczyło, niestety, na nie czasu, musielibyśmy mieć 3. dzień w zanadrzu, a czas nie chciał się rozciągnąć. 

Komentarze