THE CITY OF ANGELS

Dwa dni i 3 noce. Tyle czasu mieliśmy do spędzenia w Mieście Aniołów. Jeden dzień był przeznaczony na małe zwiedzanie, drugi na zabawę w Universal Studios. Dzieciom za tę ciężką podróż też coś się od życia należało, zresztą nie tylko im. Plan był prosty, bo czasu nie mieliśmy w nadmiarze. Słitfocia pod Hollywood Sign, potem krótki Walk of Fame na Hollywood Blvd i zachód słońca na plaży w Santa Monica.

Pod napis pojechaliśmy do Lake Hollywood Park. Był plan, aby pójść piechotą na półgodzinną wycieczkę przez wzgórza Hollywood aż do Mt. Lee Park, ale okazało się, że zdjęcia robione teleobiektywem przybliżają napis na wyciągnięcie ręki. Wystarczyło, aby nie musieć kluczyć między prywatnymi willami, gdzie nie życzą sobie tabunów turystów, dlatego wszystkie ulice dojazdowe są otwarte tylko dla mieszkańców. I ja ich rozumiem, bo nie po to wydaje się miliony na dom, aby musieć wąchać spaliny tysięcy aut dziennie próbujących dopchać się dla jednego zdjęcia na samą górę korkując wąziutkie, jednokierunkowe uliczki.







Dojeżdżając do Hollywood Blvd udało nam się zaparkować zaraz obok Dolby Theatre i zapłacić za to całe 2$ jeśli kupimy cokolwiek w pobliskich sklepach. A o to podróżując z dziećmi akurat nietrudno. Wreszcie zobaczyłam na własne oczy ten skrzący się gwiaździście chodnik przy Dolby Theatre, czyli sławną Aleję Gwiazd.



 Za tydzień rozdanie Oskarów, więc budowa idzie pełną parą



Zaraz obok znajduje się Grauman's Chinese Theatre, na którego betonowym podjeździe odciśnięte są ręce, stopy, autografy i krótkie wpisy prawie 200 osób związanych z Hollywood. Odszukaliśmy oczywiście nasze ulubione gwiazdy kina.




Wracając wskoczyliśmy jeszcze na chwilę pogwiazdorzyć na czerwonych schodach w Dolby Theatre, zanim pretendenci do Oskarów przejdą nimi 5 marca







dzieci uszyły sobie pamiątkowe czapki



i pojechaliśmy na zachód słońca na molo w Santa Monica, aby także symbolicznie zakończyć tam podróż po Route 66.








Wiedzieliście, że po sukcesie filmu "Forrest Gump" otwarto sieć restauracji serwujących krewetki nazwaną Bubba Gump Shrimp Co.? Jedna z nich znajduje się właśnie na molo w Santa Monica. 


Ławeczka Forresta









Oczywiście chcieliśmy filmowo tam zjeść, ale oczekiwanie 25min. na stolik w zimnym, porywistym wietrze nikomu się nie uśmiechało, więc poszliśmy zaraz obok do World Famous Big Dean's Ocean Front Cafe. Świetne jedzenie, pyszne piwa i mimo że reklamują się światowo, to ceny mają całkiem przyziemne.




Najedzeni, ogrzani i napojeni pysznym, miejscowym piwem mogliśmy pożegnać Santa Monikę i jej rozjarzone wszystkimi kolorami tęczy molo z wesołym miasteczkiem, aby choć trochę odpocząć przed następnym dniem, na który zaplanowana była przecież kupa emocji od rana do wieczora.






Komentarze