PLAN

Zaczęło się całkiem niewinnie. Od wyznaczenia kierunku. I terminu. Wrzesień. Tak, wrzesień będzie dobry na zwiedzanie najgłębszego południa Europy, bo tylko wtedy da się tam nie zejść na udar. A więc postanowione – południe Hiszpanii i wrzesień. To było pewne. Potem bilety. Tanie połączenia, kombinacje alpejskie przy doborze terminów, jak to zwykle bywa. Już, już wybrane, już całkiem prawie zamówione i… jak staremu traperowi, wystarczył rzut oka na mapę, aby przyszło olśnienie… a dlaczegóż by tej trasy nie zrobić lądem?
Po co tracić z oczu tak piękne okoliczności przyrody i spoglądać na nie z góry, przerzucając tyłki (i ich okrycia upchane w wielkich walizach) w 3h, zamiast temu wszystkiemu, tam w dole, przyjrzeć się z bliska.

Szybko – mapa, trasa, z grubsza punkty must-see, ilość kilometrów, przeliczona na nie najmniejsze możliwości przerobowe naszego auta, niezłego gazera i wychodzi nam, że w cenie biletów a’la Hobbit, mamy pełny bak i zakwaterowanie na całą drogę. Namyślalibyście się dłużej?
Wybralibyście łatwiejszą wersję? Pewnie że tak, bo za tym stoi prosta kalkulacja. Po co się ciągnąć, z dwójką rozwrzeszczanych nastolatków (tak, tak, posunęli się trochę w latach) przez pół Europy, słyszeć ciągle „daleko jeszcze? daleko jeszcze? no to, daleko jeszcze czy nie?!”
Po co nam to, skoro można sprawnie i szybko, bez utyskiwań typu „mamo, a ona patrzy w moje okno”, niezadowolonych gąb? Można, ale czasem warto inaczej. Tym bardziej, gdy ma się trochę wolnego czasu, chęci i ciekawość świata.


 Po budowie domu, przez 11lat nie mogliśmy wydostać się z bagna ciągłych „must-do”, taka Skarbonka, pamiętacie? W zeszłym roku wreszcie powiedzieliśmy stop! wszelkim budowlanym wariacjom i pojechaliśmy na miesiąc do Włoch To był najlepszy, najpiękniejszy czas od… 11lat, znów w podróży. Dlatego w tym roku plan był ten sam. Żadnych remontów, niech się pali, wali, burze, gradobicia, nic to! Miesiąc w innym miejscu niż Nasze Sanatorium.

Z racji odnawiania dawnych, wielkich przyjaźni spadła nam z nieba niebywała możliwość mieszkania niedaleko Sewilli za friko  z basenem. Odrzucić taką ofertę? Nieeee! Ale może dodać jej ciężaru gatunkowego w postaci długiej i męczącej podróży? Wiecie, trochę jak u Tolkiena ;-) cel podróży sam w sobie wybitnie ciekawy, ale drooooga, o, to to! Zmęczyć młodocianych sobą do tego stopnia, żeby nigdy nie przyszło im kiedyś do głowy z nami mieszkać ;-)

I tak powoli powstaje w naszych głowach PLAN. Właśnie dzisiaj go ‘lekko’ zmodyfikowałam, bo co się tam rozdrabniać i pędzić do celu, a tu tyle ciekawych miejsc po drodze się omija. Jechać tak ‘niedaleko’ Portugalii i nie zahaczyć, skoro to tylko jakieś 400km w bok? Więc zamiast prosto z Pirenejów do Madrytu, skręćmy na Porto, a co, raz się żyje! A jak Porto, to już i Lizbona niedaleko, a stamtąd już rzut beretem do Sewilli, tyle że od południa. Wielka mi sprawa. Tak więc PLAN ewoluuje, kilometry rosną, miejsc do zobaczenia przybywa, tylko czas się nie rozciąga, choć ponoć względny jest. Nadal mamy go ‘tylko’ miesiąc, w tym 2tyg muszą być na miejscu, żeby silnik ostygł, o co w tamtym klimacie łatwo nie jest.

Na razie w ogólnym zarysie droga wygląda tak jak poniżej i tutaj na scenę wchodzicie moi mili - Wy. Wszelkie Wasze uwagi, rady, pomysły będą mile widziane, taki brain-storming by się przydał. Co koniecznie zobaczyć, a co można sobie darować, gdzie przenocować, gdzie wpaść na dobre jedzenie, może macie jakieś swoje miejsca na tej trasie, zapamiętane z podróży. Do września lista będzie otwarta, podpowiadajcie ile wlezie, a my się tam udamy, najchętniej w miejsca mało znane i uczęszczane. Tak, tak, nawet w Paryżu można takie znaleźć ;-)



Dlaczego na razie trasa wygląda tak a nie inaczej? Już mówię. W Holandii mamy zadekowaną rodzinę, więc tak naprawdę to będzie punkt wypadowy, w końcu to całe 800km mniej w świadomości, od razu człowiekowi lżej się robi na duszy ;-)
Paryż – popołudnie i wieczór wystarczy, aby ponapawać się miastem i upewnić, że chcemy tam wrócić
Bretania – muszę zobaczyć te wioski i wybrzeże, no muszę i już, zapewne miejsce na kolejne wakacje
Bordeaux – nie zatrzymalibyście się, choćby na szybkie wieczorne winko? ;-)
Pireneje – od zawsze uwielbiam góry, w każdej postaci
Porto/Lizbona – tłumaczenie chyba zbędne
Sewilla – 2 tygodnie kręcenia się po okolicy, z krótką wycieczką do Maroka

No i powrót. Jak przysłowie ludowe głosi, żeby życie miało smaczek… nie wracaj nigdy tą samą, utartą ścieżką, dlatego powrotnie można się będzie nas spodziewać nie gdzie indziej, a w najbardziej zadeptanych zakątkach Europy:
Barcelona – Prowansja – Genewa – Jezioro Bodeńskie – Nasze Sanatorium

Muszę przyznać, że jak na to patrzę, to mam mieszane uczucia. Od skrzydlatej euforii pt. „Dlaczego to dopiero we wrześniu? Jak ja przeżyję tę wiosnę i lato?! Wiem! Będę się odchudzać z Chodakowską!” do „To jakiś obłęd! Z dwójką rozwydrzonych bachorów zamknięta w posuniętym w latach aucie? Przez 7 tysięcy kilometrów LĄDEM?”

Kompletna paranoja, dobrze, że czasu dużo na ew. kupno biletów last-minute.

Komentarze