SEQUOIA NATIONAL PARK



Trzeciego dnia dotarliśmy do Three Rivers, małej osady tuż przy wjeździe do Narodowego Parku Sekwoi. W małym barze Sequoia Cider Mill Restaurant, który najlepsze lata ma już dawno za sobą, dostaliśmy na kolację naprawdę pyszne burgery i steki. Kelnerka mówiła tamtejszą gwarą, której ni w ząb nie rozumiałam, ale na szczęście menu było przejrzyste, niedługie i buchające kolorowymi zdjęciami, wystarczyło wskazać palcem.

Najedzeni zaczęliśmy szukać naszego noclegu. Okazało się, że przejechaliśmy go od razu na początku wsi, więc trzeba było się cofnąć i po ciemku odczytywać nazwy kolejnych moteli, dzięki ci, panie, za wszechobecne w Ameryce neony. Motel okazał się wcale miłym miejscem, z osobnymi domkami na dużym terenie z boiskiem, basenem i placem zabaw dla dzieci, odsunięty od drogi, w pięknym, górzystym otoczeniu nad rzeką, z kozami i owcami pasącymi się za płotem. Nic tylko zostać i wypoczywać nawet dłużej. 




Nam się z lekka spieszyło, więc następnego dnia wcześnie rano wpadliśmy na pyszne, sycące śniadanie w Antoinette's Coffee & Goodies, gdzie dzień zaczęliśmy od nadspodziewanie dobrej kawy jak na amerykańskie standardy, omletów i burritos. Te ostatnie były tak pyszne, iż domówiliśmy dokładkę, mimo że takich porcji nie je się u nas nawet na obiad. Ale jak to mówią, śniadanie jedz jak król, obiad jak książę, kolację jak żebrak. Nie zawsze się nam to udawało, przynajmniej jeśli chodzi o kolacje. 
Widząc jednak jak w Ameryce zaczynają dzień, przestaje dziwić fakt, że mają tyle siły, by walczyć ze złem na całym świecie, szczególnie tam, gdzie jest ropa.


Po tak sytym śniadaniu mogliśmy ruszyć dalej do parku. Wyobrażałam go sobie tak, jak u nas prastarą puszczę. Płaski teren porośnięty wybujałymi ponad miarę drzewami. Mapa googla też nie zapowiadała, żeby miało być inaczej. Jakież było nasze zdziwienie połączone z nerwowymi podrygiwaniami żołądków, gdy okazało się, iż musimy wjechać tam na wysokość ponad 2000m n.p.m., serpentyną z setką zakrętów. Jeszcze gorzej robiło się na myśl, że tą samą drogą trzeba będzie niedługo zjeżdżać, co jest o wiele gorszym doznaniem, tak dla żołądków jak i hamulców auta z automatyczną skrzynią biegów. Gdy zaczęły wcale nielekko zalatywać spalenizną wyciągnęliśmy grzecznie instrukcję obsługi i w biegu przechodziliśmy szybki kurs hamowania silnikiem, bez zdzierania klocków do żywego mięsa, co, okazuje się, da się zrobić w automatach. Dowiedzieliśmy się przynajmniej, że takie skrzynie mają biegi, czyli taką półautomatyczną przekładnię (w GMC oznaczoną jako L, w innych markach może być np. M jak Manual), gdzie biegi zmienia się + i - w zakresie L1-L4. Wtedy można hamować silnikiem i się nie zabić z powodu braku klocków pod koniec jazdy w dół. Dla was może to podstawowa wiedza, dla nas - prawda objawiona.


Dlaczego na naszej drodze nie było takiego znaku? :-)

Ale wracając do jazdy pod górę, bo tam na razie się udajemy. Po dobrej godzinie wspinaczki, gdy przejechaliśmy już chmury, na szybach zaczęła się osadzać zamarzająca mżawka, a termometr pokazywał jakieś chore, nic nam nie mówiące 27st.F (dla przypomnienia liczy się to wg prostego wzoru: t [ °C ] = 5/9 × ( t [ °F ] - 32 ) ), dotarło do nas, że to właśnie tutaj, a nie w Yosemite, spróbujemy założyć na siebie wszystko, co dostępne w walizkach powyżej koszulek na ramiączkach. Temperatura spadła z 58st.F do 27., gdzie 32st.F, to nasze 0st. swojskiego Celsjusza. Czapki, rękawiczki, szaliki, bielizna termiczna, podwójnie zakładane spodnie, nagle mogły odetchnąć świeżym powietrzem, ściśnięte od wyjazdu z domu w ciasnych walizkach. Okutani po oczy poszliśmy przymierzyć się do tych cudów natury, mamutowców olbrzymich pamiętających czasy faraonów, gdy były jeszcze małymi nasionkami kiełkującymi z ziemi.

Najstarszy - Prezydent - ma jakieś 3200lat, największy - Generał Sherman - 2200. Bagatela 1000lat młodszy. Ten drugi, to największe drzewo na świecie, licząc jego masę - 1200ton. Nie jest najwyższy, ma "tylko" 84m, co w porównaniu z Hyperionem, sekwoją wieczniezieloną z parku Redwood osiągającą 115m, jest jak Tom Cruise przy Nicole Kidman, ale poszedł w masę, przypakował i stał się największym żyjącym organizmem na Ziemi. Mamutowce olbrzymie rosną dziko tylko na zachodnich stokach Sierra Nevada na wysokości 1500-2500m n.p.m. Co ciekawe, są to bardzo odporne, praktycznie niezniszczalne, drzewa. Giną jedynie w jeden sposób - zostają powalone przez silne wiatry wespół z niestabilnym od zbyt dużej wilgoci podłożem. Pożar im niestraszny, nawet te szalejące niedawno w Kalifornii, a można nawet powiedzieć, że im służą, gdyż wysoka temperatura powoduje otwieranie się szyszek i wypadanie nasion, a drewno mają tak mocne, choć jednocześnie kruche, że płomienie tylko liżą zewnętrzną warstwę kory, nie potrafiąc dobrać się do wnętrza pnia.





Generał Sherman



Od Generała zaczyna się Congress Trail, przy której rosną kolejne co do wielkości sekwoje, niektóre w większych skupiskach jak Senat, ale dużo stoi samotnie, otoczonych wielkimi sosnami, które przy nich wyglądają jak zapałki. Tym szlakiem naprawdę warto się przejść, bo u nas czegoś takiego nie zobaczymy. Nasz dąb Bartek to przy mamutowcach krasnal ogrodowy.












Inną atrakcją w parku sekwoi jest Tunnel Log. Na pewno kojarzycie zdjęcia samochodów przejeżdżających pod zwalonym drzewem, prawda? To właśnie ciekawostka stworzona trochę przez naturę, a trochę przez człowieka dla uciechy gawiedzi. Na boczną drogę w parku zwaliło się kiedyś drzewo, więc zamiast usuwać tego kolosa, zrobiono z niego miejsce do pamiątkowych zdjęć. 

photo:internet

Kiedyś można było się przejechać nawet po drzewie, tak było wielkie, ale zostało do tego stopnia wyślizgane, że przestało być to bezpieczne i zamknięto dostęp. (zdjęcia: internet)






Tunnel Log znajduje się na drodze do Moro Rock, punktu widokowego na całą okolicę. Niestety z powodu złych warunków pogodowych, zamarzającej mżawki, cała droga została zamknięta, więc ominęły nas te dwie atrakcje. No cóż, zdarza się, nie wszystko jest jednak możliwe w Kalifornii.

Krótka wizyta w Giant Forest Museum zakończyła pobyt wśród gigantów, pozostało tylko zjechać z chmur z powrotem na ziemię i lecieć dalej, w objęcia Śmierci, Doliny Śmierci.



 Titanic - kończył się mniej więcej  w połowie Generała Shermana, wyrzutnia promów kosmicznych w 3/4


Po drodze, gdy zrobiło się na dole już cieplej, czekała na nas niespodzianka. Wielkie połacie gajów pomarańczowych w okolicach Lemon Cove, gdzie owoce (a także jajka, miód, oliwę, orzechy) można dostać w przydrożnych samoobsługowych budkach - prosto z sadu. Zapłatę wrzuca się do wystawionej skrzynki. Pierwsze pytanie jakie się nam nasunęło, to czy u nas taki system oparty na zaufaniu przetrwałby dłużej niż jeden dzień?









 
A dla tych, którzy w przyszłości wybiorą się w te okolice, mam jedną sugestię. Jeśli będziecie jechać z Parku Sekwoi w stronę Doliny Śmierci, dajcie się poprowadzić pani Mariolce drogą 155 przez góry zamiast okrążać cały masyw Sierra Nevada autostradą nr 58 lub stanową nr 178. Sami musicie wybrać, jeśli czas wam oczywiście pozwoli, czy chcecie przeżyć widoki życia przedzierając się przez góry krętą jednopasmówką czy leniwie podążać hajłejem "po gładkim". Wybraliśmy opcję pierwszą, dodatkowo podnosząc sobie ciśnienie kończącym się paliwem, choć znamy oczywiście zasadę, żeby dolewać, gdy bak jest pusty w połowie. Mogliśmy to zrobić dopiero w Wofford Heights, wcześniej patrząc na kolejne złowrogo ukazujące się jedne po drugich pasma górskie, które musieliśmy pokonać, aby wreszcie zjechać do cywilizacji. Tak że tego, jak by nie było pięknie po drodze, zawsze pamiętajcie o pełnym baku ;-)










Komentarze