PISZĘ, WIĘC JESTEM

Jak niektórzy z was już wiedzą, wróciliśmy cali i zdrowi z naszej miesięcznej podróży przez Europę. Nieziemsko zmęczeni i równie szczęśliwi. Ponad 11tys. kilometrów dowieźliśmy na liczniku, czyli w miesiąc nabiliśmy roczny utarg. Małoletni od dnia wyjazdu liczyli dni do powrotu, szczególnie Nastolatek, natomiast starsze pokolenie z każdym kolejnym dniem zbliżało się do niechcianego końca. Gdzieś pomiędzy udawało się nam ich czymś zachwycić, ale nie było to łatwe, na pewno nie udało się to żadnemu miastu, bardziej cuda przyrody się postarały i sprawiły, że czasem słychać było ulatujące gdzieś spod nosa ciche "łoooo..."

Ogólnie podróż odbyła się bez większych niespodzianek, czyli pierwotny plan zadziałał w 100%. Udawało się nam docierać na wyznaczone noclegi bez większych opóźnień, a tego bałam się najbardziej. Że źle wyliczyłam kilometry i czas, że utkniemy w nocy w martwym polu albo że dojedziemy i będzie zamknięte, bo przyjechaliśmy za późno, aby się zameldować, bo wszyscy już śpią, bo recepcja działała krócej, niż zakładaliśmy, itp. Raz zajechaliśmy w Bretanii na nocleg o 1.00 w nocy (na szczęście był to akurat hotel z całodobową recepcją), bo zeszło się nam z przepyszną kolacją trochę dłużej, a gdy wsiedliśmy już do auta, aby dojechać na spanie, okazało się, że przed nami jeszcze 3h drogi. Nie zauważyliśmy tego jakoś wcześniej, ale dzięki temu zjedliśmy na luziku po garnku przepysznych muli. Przepadłaby nam ta niepowtarzalna okazja, gdybyśmy skontaktowali się wcześniej z panią Iwonką z nawigacji.

W ogóle pani Iwonka zasługuje na osobną historię, ponieważ nie da się jej nie kochać i nienawidzić jednocześnie. Czasem ratowała nam dupy z najgorszej opresji, a czasem kazała zjeżdżać z autostrady, prowadziła do pierwszego ronda i zawracała z powrotem na autobahn jakby nigdy nic, tudzież uparcie kierowała na mosty, które od zawsze są zamknięte dla ruchu osobowego. Wtedy jej szczerze nienawidziliśmy i następnym razem sprawdzaliśmy wszystko, co nam oferowała, z dwóch stron, bo nie ufaliśmy już babie jak państwowej telewizji.

Wielkie brawa należą się też 9 miejscom noclegowym z 10 zarezerwowanych na booking.com. Żadnej ściemy, żadnych przykrych niespodzianek, karaluchów pod poduchami i brudu między fugami. Wszyscy uczynni, mili, pomocni, niektórzy z właścicieli prywatnych mieszkań sami łapali za nasze walizy i pomagali wnosić. Jeśli ktoś będzie potrzebował sprawdzonego adresu z listy miejsc, w których nocowaliśmy, z chęcią każdy z nich podam i polecę. Dlaczego jednak napisałam 9/10? Ponieważ rezerwacja apartamentu w Porto, dokonana w czerwcu, została anulowana na 4dni przed przybyciem, gdy pani właścicielka wreszcie zorientowała się, że ma dwie rodziny na ten sam termin. Niestety po rzucie monetą na nas wypadła przegrana. Tego miejsca na pewno nikomu nie polecę. Dzięki temu jednak poznaliśmy jednego z najsympatyczniejszych Portugalczyków jakich przyszło nam spotkać a nowe, szybko znalezione mieszkanie zastępcze okazało się jeszcze lepsze niż tamto. Pod każdym względem. Wystroju, wyposażenia jak i położenia. Całe Porto mieliśmy w zasięgu nóg. Wcześniej go nie zarezerwowałam chyba tylko dlatego, że jako nowiuteńkie i świeże pojawiło się gotowe do wynajmu po moich czerwcowych rezerwacjach.



Żeby nie było jednak tak do końca różowo, zdarzyło się też w czasie tej podróży także parę rozczarowań, niepowodzeń oraz małych wpadek z niedoszacowaniem czasu przeznaczonego na zwiedzanie. Z tego powodu np. nie weszliśmy do Sintry, mauretańskiej twierdzy niedaleko Lizbony otoczonej mgiełką tajemnicy i rajskimi ogrodami, a także nie udało się nam zdobyć biletów do Alhambry mimo wstania o 5.45 i stawienia się przy kasie punkt 8.00, gdy została otwarta. Mogliśmy podziwiać ją jedynie jako tło.



Te dwa miejsca, jak i parę innych, które wymagają jeszcze większej uwagi, niż mogliśmy im teraz poświęcić (Paryż, Bretania, Barcelona, Prowansja), czekają na nas i są celem, do którego niebawem wrócimy. O rozczarowanie natomiast przyprawiła nas Zatoka Morbihan w południowej Bretanii, do której jechałam pełna wielkich nadziei na przepiękne obrazy, natomiast ujrzałam mulistą breję niczym niektóre nasze polskie, zaniedbane jeziora. Z racji tego, iż było to na samym początku wyprawy, Nastolatek przez cały wyjazd miał argument, gdy nie chciało mu się gdzieś z nami jechać i z góry bombardował wszelkie plany, że pewnie będzie tak samo pięłknie jak nad tym jeziorem we Francji, do którego też wszystkich tak ciągnęłam obiecując cuda.

Jednak mimo wszystko miesięczny bilans wychodzi nam wciąż na gruby, porządny plus, gdyż mimo różnych perturbacji, czasem smutku z powodu niepełnego składu wycieczki, komplikacji związanych z nieprzewidywalnym, czas spędzony wspólnie 24h/28dni, miejsca zobaczone, których nie da się już odzobaczyć, ludzie spotkani, których mamy nadzieję niedługo znów witać, tym razem u nas - to wszystko powoduje, że każda minuta tego wyjazdu była potrzebna i pozostanie droga naszym sercom.



Komentarze