DZIEŃ V: PECHÓN

PECHÓN

Świt o 8.00 ma jedną niekwestionowaną zaletę. Można się wyspać i jeszcze zdążyć na pierwsze promienie słońca, np. na dzikiej plaży. Można polubić zachód Europy choćby z tej jednej przyczyny, jeśli nie znajdzie się jej innych dobrych stron. Do tego mieszkając na klifie z zejściem na bezludną, dziką, piaszczystą plażę, można rano wyskoczyć na zdjęcia praktycznie w piżamie. Gdybyście kiedyś jechali koło Santander albo chcieli przyjechać do Kantabrii na wakacje, to znajdźcie na mapie i pomyślcie o Pechón. Cisza, spokój, wioska w środku niczego, za to z fajnym, małym pensjonatem ze świetną restauracją La Espina serwującą ryby i owoce morza (jakżeby inaczej) w przeróżnych postaciach i zadbanymi pokojami na górze.


Z racji tego, że dla dzieci 7.00 rano tam to dosłownie środek nocy, więc znowu byliśmy sami na porannym spacerze.













Za to po śniadaniu i wesołej rozmowie z właścicielką, podczas której każde z nas mówiło w swoim języku, pojechaliśmy jeszcze raz w miejsce, które odkryliśmy o świcie, aby potomkowie nie stracili tak wspaniałych widoków.









"MIB"












I moje ulubione porównania w czasie pływów:

7:52

11:03


Zamiast według planu wyjechać w miarę wcześnie w kolejną 6-godzinną drogę, do wczesnego popołudnia walczyli z oceanem. Odkażeni w soli, brudni od piachu i przeszczęśliwi w mokrych gaciach, bo nie było w planie przegranie z falami, ruszyliśmy dalej, żegnani ciepło przez miejscowych.






Komentarze