DZIEŃ IV: BORDEAUX

BORDEAUX

Do Bordeaux dojechaliśmy później niż zamierzaliśmy, o jakieś 3h, także dzięki niestrudzonej pani Iwonce, która uparcie prowadziła nas na most zamknięty dla samochodów osobowych, a na jej świetne pomysły nałożyły się jeszcze remonty okolicznych dróg. Jakoś zapomnieli podać zainteresowanym przeprawą na drugi brzeg rzeki opcje objazdu. Francja ma też swoje ciemne strony... 

No nic, z kieliszka wina na dobranoc musieliśmy zrezygnować. Pan gospodarz - Romain - w późnym typie hippisowsko-harleyowskim, ewidentnie już wcięty, czekał cierpliwie na nas paląc papieroska na progu aż przebijemy się przez nie tak wielkie przecież miasto. Przywitał nas serdecznie, zaprosił do środka i puścił przodem wskazując drogę przez obskurny i zdezelowany korytarz z samotnie dyndającą u sufitu żarówką oraz klatkę schodową, która odrapana i ciemna robiła upiorne wrażenie, a ja tylko myślałam jak stamtąd zwiać. Nie wiem czemu, ale przypomniał mi się od razu film REC. Oglądając się na wszystkie strony i czujnie śledząc wszystkie ruchy Romka szliśmy jak owieczki prowadzone na rzeź w górę starych schodów, które mimo opłakanego wyglądu jakoś dziwnie nie skrzypiały. Na samej górze było troje drzwi jak do trzech oddzielnych komórek, w których zaraz nas ten przemiły człowiek pozamyka. Otworzył jedne z nich i na szczęście było tam miejsce dla nas wszystkich, czyli to przemiłe, ciepłe, czyste mieszkanko, które widziałam na zdjęciach. Oprowadził nas, pokazał co i jak działa, nie daliśmy się jednak wciągnąć zbytnio w gadkę o jego podróżach po Maroku i jedzeniu tadżinu prosto z dziury w ziemi, w której się piekł, bo każdy z nas był już wystarczająco zmęczony, my podróżą, a Roman ogólnie życiem i chyba szukał towarzystwa do dalszego zalewania smutków. Zaryglowaliśmy drzwi na wszystkie zamki na wypadek, gdyby ktoś jednak miał zamiar nas odwiedzić nocą w tej melinie i z duszą na ramieniu poszliśmy spać.

Z racji tego, iż poprzedniego dnia nie zobaczyliśmy w Bordeaux nic poza zamkniętymi mostami i Placem Giełdowym rozświetlonym niczym londyński czy budapesztański parlament, postanowiliśmy wstać skoro świt i zrobić samotną rundę po mieście o wschodzie słońca.


Na szczęście nie trzeba wstawać o chorych godzinach typu 4.00 rano, żeby zobaczyć pierwsze promienie, ponieważ we wrześniu słońce wschodzi tam dopiero po godzinie 8.00. Hip hip hura, można się wyspać! Jakież było nasze zdumienie, gdy otworzyliśmy ostrożnie drzwi i zobaczyliśmy przepiękną, kamienną klatkę schodową, całą, łącznie ze schodami, ze złocistego piaskowca, z wymalowanym na środku farbą chodnikiem, który od używania rzeczywiście był lekko starty, ale wszystko, mimo tego, że posunięte mocno w latach, jak to w starej kamienicy, było czyste i piękne. W nocy wydawało się obskurne i zaniedbane, ale takie samo wrażenie robiła na nas nasza osobista klatka schodowa w poznańskiej kamienicy, gdy trzeba było przejść nią wieczorem. Okazało się, że nasze okna wychodzą na podwórko-studnię z palmą na środku. Widok ten przy pierwszych promieniach słońca i rześkie, poranne powietrze od razy wywiały nam nocne strachy z głów.




Już zupełnie spokojni o swe życia, zostawiliśmy śpiących Małoletnich i ruszyliśmy w miasto. Bordeaux przy wschodzie słońca jest niesamowite. Wszystkie główne ulice biegną na wschód, więc możecie wyobrazić sobie jak pięknie są rano oświetlone. Do tego nie ma się tutaj poczucia klaustrofobicznego ścisku, mimo że miasto jest stare, ściśle zabudowane okazałymi, pałacowymi wręcz kamienicami. Lecz dawno temu ktoś usiadł i zaplanował z góry szerokie esplanady z alejami spacerowymi (najszersza w Europie - Esplanada des Quinconces) Dzięki temu jest miejsce na głęboki oddech. Szybka runda we dwoje pozwoliła nam nacieszyć się poranną ciszą w dopiero budzącym się mieście, no i napić się w spokoju tej pierwszej, najważniejszej kawy na małym, cichym placyku.










Na Placu Giełdowym znajduje się jedna atrakcja, której byłam bardzo ciekawa, a która wcześnie rano, niestety, była jeszcze nieczynna. To Lustro Wody służące w gorące dni orzeźwieniu, puszczające wodną mgiełkę lub fontanny wody, w którym odbijają się okoliczne stare budynki, a wieczorem błyskają kolorowe światła okolicznych latarni.

 foto: internet

 foto: internet

foto: internet

Wróciliśmy w stronę Starówki koło Placu Quinconces, niestety przez plac nie dało się przejść, gdyż jak długi i szeroki, rozłożył się na nim cyrk ze wszystkimi swoimi zabudowaniami i manelami, więc udało się nam zobaczyć tylko fontannę z Pomnikiem Żyrondystów, którego centralna kolumna ma aż 50m wysokości. Ciężko było całą objąć.





Przechodząc przez Plac Pey-Berland rzuciliśmy jeszcze okiem na katedrę św. Andrzeja wzorowaną na Katedrze Notre Dame w Paryżu i pojechaliśmy dalej.



Komentarze