DZIEŃ III: BRETANIA POŁUDNIOWA

DOUARNENEZ

Trzeci dzień wyprawy zaczęliśmy od wizyty na plaży i słodkiego, francuskiego śniadania w pobliskiej kafejce. Byliśmy przecież ciekawi gdzież to udało nam się wylądować o 1.00 w nocy i jeśli zaraz mieliśmy jechać dalej, to chcieliśmy chociaż zaczerpnąć miejscowego, morskiego powietrza. Miasteczko samo w sobie jest sporą atrakcją, jednak dla nas na razie pozostanie we wspomnieniach tylko jako jedna z najładniejszych plaż jaką udało się nam w czasie tej wyprawy odwiedzić.







Mimo mżawki i silnego wiatru nie mogliśmy się z nią rozstać, a taka jest generalnie cała Bretania, o czym mieliśmy się już niedługo przekonać. Jednocześnie piękna, wprost do zakochania i kapryśna, jeśli chodzi o pogodę. Następnym przystankiem miało być Quiberon, 14-kilometrowy półwysep, na końcu którego położone jest miasto o tej samej nazwie. Celem jednak było wybrzeże zaczynające się u podstawy półwyspu i ciągnące się wzdłuż jego zachodniego brzegu. 


CÔTE SAUVAGE

To niekwestionowany faworyt do grona trzech najpiękniejszych miejsc, jakie widzieliśmy w czasie tego wyjazdu. Surowe, dzikie, skaliste wybrzeże, rozszalały, turkusowy ocean oraz nieodłączny wiatr i deszcz. Wszystko to sprawia, że ma się ochotę tam usiąść i nigdzie już stamtąd się nie ruszać. Można tam spędzić resztę życia siedząc na tych poszarpanych skałach i gapiąc się na ocean. Wiatr urywa głowę, na twarzy masz darmową maseczkę z morskiej piany, wokół pustka, tylko w dole, kilkadziesiąt metrów niżej, dwóch surferów walczy z falą i swoimi umiejętnościami. Wysokie klify poszarpane schowanymi wśród skał plażami i pogoda zmieniająca się co 5min. o 180st. Momentami nie wiesz czy masz na twarzy słodką mżawkę czy wiatr przyniósł rozbity o skały słony ocean. Nie myliłam się pisząc wtedy:
"Myślę, że przez najbliższy miesiąc mało co przebije pięknem ten kawałek bretońskiego wybrzeża."















VANNES I ZATOKA MORBIHAN

Czytając dużo przed wyjazdem o miejscach, które mieliśmy odwiedzić, miałam wdrukowane pewne wyobrażenia o nich na podstawie opisów innych osób, będących tam przede mną. Przez to może niepotrzebnie czasem nastawiałam się na cuda i dziwy. Tak było z dwoma miejscami - Vannes i Zatoką Morbihan, nad którą leży. Oba te miejsca to największe rozczarowanie tego wyjazdu. Miasto ze starymi, szachulcowymi domami było rozciągnięte, bez wyraźnie zaznaczonej starówki, tak jak w Saint Malo. Domy szachulcowe, które chciałam tak zobaczyć, stały rozrzucone to tu to tam, pojedynczo między zwykłymi kamienicami i nie robiły takie wrażenia jakiego się spodziewałam. Chyba nastawiłam się po prostu na więcej, na zwartą szachulcową zabudowę jak w Dinan. Najbardziej z tego wszystkiego podobał mi się port, gdzie bazę miała też młodzież z miejscowego uniwersytetu. Tutaj przynajmniej było wesoło, gwarno i kolorowo.









Natomiast Zatoka Morbihan wypada blado nawet w porównaniu z naszymi Mazurami, a jest opisywana jako cud natury, jedna z najpiękniejszych zatok na świecie! Dla mnie to niczym nie wyróżniające się rozlewisko, które w ciągu dnia stoi zamulone podczas odpływu, ponieważ Morbihan (Małe Morze) powstała, gdy ocean wdarł się na okoliczne równiny. Może poświęciliśmy tym miejscom za mało czasu? Może po prostu miałam inne wyobrażenia, z którymi, niestety, rzeczywistość nie wygrała.

Komentarze